Kroniki nienawiści do bestii
Kontynent Gamma
otoczony z północy morzem Aim, z zachodu oceanem Salamanu, od południa morzem Stalaktytowym,
zaś z zachodu przełęczą Illujanka pełnej węży i burzowych zjawisk pogodowych,
nie był wielki ani urozmaicony geograficznie. Mieścił ledwie trzy państwa na
swych ziemiach, z czego jedno osiągnęło niebywały światowy sukces, a dwa
kolejne z trudem utrzymywały niezależność. Gamma graniczyła z kontynentem Alfa od strony przełęczy i
dzielił morze stalaktytowe z kontynentem
Delta najbardziej dzikim miejscem w ludzkim świecie. Razem tworzyły trójkąt
kontynentalny.
Państwo Międzymorski Kobalt zabłysnęło dzięki swojej bliskości z ziemiami
Pradawnego Lądu Szaleństwa, co przyczyniło się do odkrycia szafirordzy.
Właściwości tych kamieni okazały się zbawienne dla ludzkości i ich możliwości
przelano na udoskonalenie techniki, wytworzenie energii, wyprodukowanie leków leczących z niemal wszystkich chorób, to udogodniło życie człowieka. Państwo podzielone na dwanaście
dystryktów, każdy o innej specjalizacji, formułowały Międzymorski Kobalt na
ułożony i harmoniczny system rządzony przez wiele osób, w których rękach tkwiło
dobro i przybytek.
W środkowej części państwa, w graniczących
obok siebie rozbudowanych dystryktach Ula
i Plastra miodu figurowały fabryki i korporacje zarządzające produkcją, i
eksploatacją szafirordzy. Zurbanizowane miasta wraz z kilkoma dystryktami,
gównie mieszkalnymi i urzędowymi, utworzyły obszar, okrąg władzy i przepychu,
gdzie w najbogatszych dzielnicach kawałki cennych minerałów nosiło się w
złotych pierścionkach. Powstały laboratoria zajmujące się genezą białolicych
awraga, na uczelniach otworzono nowe kierunki związane z techniką i
możliwościami szafirordzy, w szpitalach utworzyły się oddziały, gdzie kamienie
sprawowały główne narządzie leczenia. Ludzkość uzależniła się w szybkim czasie
od właściwości minerałów, narosło zapotrzebowanie i wizyty na odległych
ziemiach stały się częstsze.
Białe tygrysy ginęły w zawrotnym tempie,
chociaż na światowych kongresach ustalono ilość zabijanych zwierząt i
częstotliwość polowania na awraga, to jednak nie wystarczyło. Człowiek zdał
sobie sprawę, że bez szafirordzy życie jest o wiele trudniejsze, a strach przed
utratą drogocennego kamienia, powodował liczne protesty. Ludzie domagali się
wybijania tygrysów, żądali nabywania minerałów na zapas, na czasy ciężkie,
jakie przecież mogły kiedyś nastąpić.
Miasto
na Pograniczu Otchłani, trzeci dystrykt w kolejności, nie było światłym
miejscem, ale liczyło się dla państwa ze względu na swoje bliskie graniczenie z
ziemiami lądu. Istniało tutaj przewężenie, dzielące kontynent Gamma od wyspy za
obłokami, mierzące nie więcej niż sześćset metrów, co znacznie przybliżało dwa
różne światy. Ponad sześćdziesiąt lat temu wybudowano ruchomy most, który
połączył odległe ziemie i przyciągnął ludzkość do czegoś niesłychanego, co
uzależniło człowieka, i sprowadziło na niego gniew istot tam mieszkających.
Od najdawniejszych czasów ludzie próbowali
pojąć dlaczego ich starania szły na marne i pradawny ląd pozostawał poza ich
zasięgiem? Wielokrotnie starano się stworzyć pomost łączący te dwa skrajne
światy, jednakże za każdym razem działa się katastrofa; to plagi, epidemie,
trzęsienia ziemi i osuwiska, zgony ludzi pracujących. Loty samolotem, gdy te
zostały wynalezione, również kończyły się upadkiem maszyny w dół zdającego się
nie mieć końca rowu. Same ziemie odległej wyspy pośrodku obłoków spowite były w
gęstej, szarej mgle przez pięć wieków, uniemożliwiającej zobaczenie chociażby
skrawka z odległego terenu. Jedynie cienie przemykające w mglistej osłonie,
unoszące się w zadymionym powietrzu, sugerowały że to miejsce nie było martwe,
a przesycone czymś dziwnym i przerażającym. Niezaprzeczalnie groźnym.
Dopiero w wieku dziewiętnastym zasłona
opadła, mgła się rozrzedziła i ujawniły się oczom ludzi kontury nieznanych
ziem. W latach trzydziestych wieku dwudziestego odważono się stworzyć przejście
na odległe ziemie. Z początku linowa konstrukcja mostu z dwuosobową gondolą
służyć miała, jako trasa dla naukowców, idących na pradawny ląd w celu
zbadania, czy na terenie nieznanych ziem istniało coś zagrażające ludzkości?
Odnaleziono tam florę i faunę różną od tej znanej ludziom z ich świata. Ta duża
i niebezpieczna kraina, wydawała się miejscem oderwanym od rzeczywistości
reszty świata, jakby była tworem przez pomyłkę rozwiniętym tutaj, na terenie
kuli ziemskiej.
W roku trzydziestym szóstym, po którejś
wyprawienie na wyspę, odnaleziono istoty, zwierzęta, których los na
kontynentach został przerwany przez nadmierne zabijanie dla futra. Tygrysy wymarłe
w świecie ludzi, żyły w spokoju na Pradawnym Lądzie Szaleństwa, jednakże ich
majestatyczność skłaniała naukowców do osądu, że to nie były zwykłe dzikie koty
żądne krwi i walk o terytoria. Było w nich coś więcej; duma i mądrość, i jak
później się okazało tuż pod sercem mieściły się kamienie; szafiry tak je
nazwano, dające tym zwierzętom siłę ponadprzeciętną i zdrowie niezniszczalne.
Pierwsze dwa pojmane tygrysy trafiły do
ogrodu zoologicznego i pod baczną obserwację naukowców uważających, że te
stworzenia nie są tymi samymi kotami, które zamieszkiwały do niedawna świat
ludzi. Agresywne zachowania uniemożliwiały lepsze poznanie dwójki białych
istot, ale słabły one z każdym dniem przebywania na ogrodzonym terenie i z
potężnych zabójców, stawały się coraz wyraźniej apatycznymi dużymi acz
niegroźnymi kotami.
Padły w tym samym czasie, chociaż z
wyglądu zdawały się być zdrowe, pozbawione jedynie chęci do życia w zamknięciu.
Przeprowadzona sekcja ujawniła wówczas, co nadawało zwierzętom majestatyczności.
Niebieski kamień wielkości równającej się serca, spoczywał tuż pod nim i był
połączonym licznymi żyłkami z mięśniem. Ten przełomowy moment dla ludzi
zwiastował chaos na spokojnych ziemiach pradawnego lądu, upadek porządku w
życiu białolicych awraga, widzianych jedynie jako worki noszące w sobie dobro
ludzkości i zgubę zwierząt. Odłączenie szafirordzy powodowało śmierć tygrysa,
mimo iż naukowcy próbowali usypiać zwierzęta i pozbawiać je minerałów w sposób
niegroźny dla ich życia. Każdy zabieg kończył się ustaniem akcji serca.
Z poczutą stworzenia łapano i
transportowano do Międzymorskiego Kobaltu nowo utworzonym zamykanym mostem,
gdzie zabierano szafirordzę, i zdzierano skórę zwierząt, a ciała zazwyczaj
palono bądź przerabiano na karmę dla innych istot. Wraz z pojawieniem się problemów
przy próbie zabrania białolicych na ziemie kontynentu Gamma, postanowiono
wycinać minerał na pradawnym lądzie i tam też zostawiać ciała zwierząt. Nikt
nie spodziewał się, że z pozoru nieżywe tygrysy, odradzały się na nowo pod
postacią zwykłych rdzawych, pasiastych kotów; słabszych od awraga i podatnych na
choroby, ale gniewnych i rządnych zemsty na ludziach, którzy odebrali im jedyne
bogactwo, nazwano je mścicielami. Tak oto człowiek stworzył sobie kolejnego wroga.
Shawn Cornwell, kolejny z władców w
przełomowej erze rdzy, nie zdawał sobie sprawy, jakie zagrożenie czyhało na
ludzkość, na mieszkańców Międzymorskiego Kobaltu, gdy powstała, za jego czynem,
armia żołnierzy przeczesywała coraz głębsze odmęty Pradawnego Lądu Szaleństwa.
Cesarz, który władzę zdobył po śmierci swojego ojca, był pysznym i chciwym
człowiekiem, rządzącym ciężka ręką i prawem nie dbającym zanadto o dobro ludzi.
To za jego panowania odkryta została rakowa rdza, kamienie złudnie podobne do
niebieskich minerałów, ale nie posiadające żadnej przydatnej ich cechy. Niosły
ze sobą klęskę i kłopoty spowodowane promieniowaniem, odkrytym dopiero po
narodzinach dzieci, których rodzice mieli styczność z fałszywie pięknymi
szafirami. Tak rozpoczął się ciąg niepowodzeń państwa i produkcja dotychczas
pożądanych kamieni zmniejszyła się krytycznie, a oczy świata skierowały się ku
kontynentowi Gamma, ogarniętego zamieszkami i protestami mieszkańców.
Rok dwutysięczny czwarty stanowił początek
prawdziwej batalii przeciwko napromieniowanym dzieciom. Stan ludzkich umysłów
osiągnął maksimum gniewu skierowanego wyłącznie w stronę bestwolutów i
przyczynił się do bezprawnych egzekucji, i linczów. W tych chwiejnych czasach pozbawionych
głów zostało siedemdziesiąt osób w przedziale wiekowym od dziesięciu do
piętnastu lat. Sprawcą winy nie zostały udowodnione, uzasadniając zakończenie
postępowania i brak dalszego śledztwa zbyt małą ilością dowodów obciążających.
Mirabillisa uniknęła szczęśliwie parszywego losu. Jako
mieszkanka wysuniętej najdalej na północ części państwa, była poza zasięgiem
największej koncentracji zła i dyskryminacji istot do niej podobnych. Centrum
opozycji miało miejsce w technologicznych dystryktach Ula i Plastra miodu, a
zezwolenie na działania bezprawne płynęło z samej siedziby cesarza,
niewielkiego dystryktu Pałacowego przylegającego do dwóch zurbanizowanych
terenów.
Z trzystu dwudziestu bestwolutów,
zarejestrowanych w spisie odmiennych, pozostało dwieście pięćdziesiąt dzieci i
młodzieży niepewnych swojego przyszłego losu, rozsianych po najskrytszych
zakątkach Międzymorskiego Kobaltu. Jednakże zaostrzający się konflikt rozprzestrzeniał
się na miejsca mniej rozwinięte i tereny zacofane, obfitujące w ludzi
przesądnych i ubogich w wykształcenie, podatnych na słowa osób ubranych
elegancko, widzianych jako ważne szychy.
Propaganda szyta i knuta skrupulatnie
przez rząd zjednała mieszkańców, i
uzależniła ich od władzy cesarza, będącego w tych niestabilnych czasach ostoją,
bezpieczeństwem i jedynym wyznacznikiem prawdziwego dobra. Z reguły mało
szanowany władca stał się symbolem zwycięstwa, wyższości człowieka i postrzegać
go zaczęto jako wojownika walczącego w obronie słabszych, swoich poddanych w
zupełności oddanych mu.
Bestwoluty okazały się drogą do sukcesu
dla cesarza, jego kartą przetargową do uzyskania owocującej w dobrobyt
przyszłości. Korzystał z dóbr płynących z walki ludzi z napromieniowanymi
dziećmi i tylko nieliczni, pozostali przy zdrowych zmysłach, widzieli w tym
upadek państwa. Dziwili się jednak, dlaczego Cornwell tak śmiało pozwalał na
wyzbywanie się bestwolutów, kiedy to one
dawały mu absolutną władzę? Cesarz nie zapomniał o tym i dla swojego dobra
zadbał o to w sposób, jak mu się wydawało, odpowiedni.
Vishwananda miała dwanaście lat, kiedy
odczuła największe gnębienie ze strony mieszkańców swojego dystryktu. W tym
samym roku zakończyła naukę w innej szkole, przenosząc się wraz z ojcem na
wiejskie tereny, przedmieścia dystryktu do nowo utworzonego obozu dla
napromieniowanych. Za sprawą rozporządzenia cesarza musiała opuścić rodzinny
dom. Zgodnie ze słowami Showna osoby dotknięte zarazą rakowej rdzy miały
pozostać oddzielone od zdrowych ludzi, a miejsce ich pobytu oddalone od
ostatniego terenu człowieka o dwa klinometry. Dodatkowo pojawiły się raporty
odnośnie szkodliwości i promieniowania ciał bestwolutów i ich prawa zostały
ograniczone do minimum.
Wieś
usytuowana nieopodal przepaści na swym łonie chroniła garstkę pokolenia,
liczącego ledwie dziesięć osób, z Miasta na Pograniczu Otchłani i czworo
młodych bestwolutów z małego dystryktu
Okna na Pradawność. U boku nielicznych dzieci zostali oddani rodzicie,
większość pozostała jednak porzucona przez rodzicieli i oddana pod łaskę, i
opiekę państwa. Mirabilissa należała do tych szczęśliwców, których nie
odtrącono w zupełności. Wraz z ojcem wiodła w końcu spokojne życie, normalne na
tyle ile zagwarantować mogła rzeczywistość. Nie rozpaczała, że matka wolała
pozostawić ją i zapomnieć, że kiedykolwiek miała córkę. Gdy odzyskała spokój
zrozumiała, że chciałaby tak żyć wiecznie.
***
Rok 2006, Obóz dla napromieniowanych
Atłasowe rękawice spoczywały na dłoniach
dziewczyny. Mirabilissa nie nosiła ich ze strachu przed tym, że niekontrolowana
zmiana ujawni się na jej ciele. Przyzwyczaiła się do nich, polubiła i uznała je
za rzecz do niej przynależącą, nierozłączna, charakterystyczna na tyle, że
pragnęła je mieć przy sobie. Pozwalały dziewczynie uczyć się panować nad
sygnałami wzbudzającymi się w niej, gdy coś utkwionego w jej głowie usilnie
próbowało wyjść na brzegi skóry. Wyrobiła u siebie część z pełnej kontroli, ale
do ideału bestwoluty, o jakich czytała w gazetach, było Mirabilissie jeszcze
daleko.
Wyszła z domu o poranku, z przyzwyczajania
wypatrując od strony południowej samochodu ciężarowego z dostawą pożywienia. W
każdy piątek zjawiał się, kierując się z Miasta na Pograniczu Otchłani, z skrzyniami
produktów wyznaczonych przez Cesarza i uwzględnionymi przez bestwoluty
produktami, wybranymi wedle upodobań urzędników Showna, chociaż zdarzało się że
ignorowali prośby napromieniowanych dzieci. Niebieskooka starała się nie być
uzależniona od nikogo i nie zwykła wypisywać niczego, bowiem wystarczyło jej
tyle ile dał jej wielmożny władca.
Zmierzała ulicą cichą, okrytą silnymi
promieniami słońca, w większości niezamieszkałą przez bestwoluty, otoczoną z
rozległymi łąkami i drobnymi drzewami dopiero co rosnącymi, i osiągającymi
kolosalne rozmiary. Przy rozwidleniu dróg stała grupa osób, żywo rozmawiając o
czymś co nie interesowało zbytnio dziewczyny. Skupiła się na obranym wcześniej
celu podróży, nie zamierzając przystawać przy podobnych do siebie, myślami
będąc obok ulubionego miejsca naprzeciwko przepaści i pradawnego lądu.
Przyśpieszyła, spuszczając głowę i wzrok
osadzając na przybrudzonych trampkach, udając roztargnioną, oderwaną od
rzeczywistości. Błagam, niech mnie
zignorują! Zajęczała w duchu, kątem oka próbując uchwycić obraz grupy osób;
nieco rozmyty i niedający jednoznacznej odpowiedzi czy zainteresowali się jej
osobą. Mirabilissa przez ostatnie dwa lata spędzone w obozie zamknęła się w
sobie, stroniąc od znajomości, chociaż osoby, z którymi zamieszkiwała to
miejsce, były jej bliskie, nie mogła wyzbyć się jednak tej nienawiści w niej,
rosnącej każdego dnia, do systemu w jaki opakowano jej życie.
- Hej! – Zwołano za nią. Pojedynczy głos
natychmiastowo zatrzymał dziewczynę, kiedy wydawało się niebieskookiej, że
udało się jej uniknąć rozmowy. – Wybierasz się nad przepaść? Śpieszysz się?
Nastolatka westchnęła z bezsilności i
zawróciła, uśmiechając się pod nosem w niewyraźnym, niejasnym znaczeniu; irytacji
bądź zadowolenia. Podeszła do zebranych bestwolutów z mieszanymi uczuciami
grającymi głośno pod czaszką, uporczywie dudniącymi z pulsującymi uderzeniami krwi. Tak, spieszę się. Zabrzmiały myśli, które nie ośmieliły się
przerodzić w słowa, zdusiła wewnątrz chęć wylania z siebie drzemiącego w niej
niezadowolenia, widząc towarzyszy niedoli. Zdała sobie sprawę, że nie mogła
wyżywać się na własnej rasie, to oni stanowili jedyny powód do bycia tutaj jeszcze w tym obozie, mieście, państwie.
- Nie sądziłam, że tak wcześnie wyjdziecie
na ulice – mruknęła obojętnie, przeszywając czwórkę osób spojrzeniem
pozbawionym radości. Atmosfera dzisiejszego dnia ociężale przewijała się między
dzieciakami, sugerując, że coś niedobrego wisi w zagęszczonym powietrzu.
- To była dziwna i ciężka noc – wydusiła z
siebie dziewczyna o ciemnych oczach i jasnych włosach barwy miodowej, z wąskim
nosem i pociągłą twarzą; bladą i chudną z wypiekami na kościstych policzkach.
Miała może piętnaście lat, a w obozie mogła liczyć wyłącznie na pomoc innych,
bowiem jej rodzice pozostawili ją pod opieką, nie opiekuńczego władcy. Amy Malakian uchodziła za piękną wśród płci
przeciwnej, czym nie mogła poszczycić się Vishwananda odznaczająca się
zwyczajną urodą.
- Tak! – Ożywił się chłopak, który przywołał
Mirabilissę nie skorą do spotkań towarzyskich. Szesnastoletni bestwolut o
piegowatej twarzy posiadał uśmiech szczery i uwodzicielski, ujawniający
dołeczki w policzkach, a brązowe włosy zwykle w nieładzie wiły się po jego
skroniach i czole, i w przegrodzie nosowej widniał kolczyk drgający przy ruchach
chłopaka. – Czujesz to, prawda? Jakieś zwiastuny upadku, naszego upadku wiszą
nad nami. To dziwne, nie wierze w przesądy i brednie o przeczuciach, ale coś
jest nie tak.
-
Dlaczego nazwałeś to akurat w ten
sposób? – Dziewczyna przerzuciła na niego zmartwiony wzrok, przesycony obawami.
Serce zabiło jej mocniej i odczuła uciążliwe duszenie w klatce. Nie wiedziała
dlaczego tak nerwowo zareagowała, ale nie potrafiła powstrzymać swojej reakcji
na wyrost ukazanej na twarzy. - To niepoważne, nieodpowiednie, to może
spowodować klęskę. Wypowiadając takie słowa jesteś w stanie przywołać upadek,
tak działa to, tak mówią o nich o jeźdźcach…
- Uspokój się – Zdziwił się, przerywając
dziewczynie. Wzruszył ramionami, nie wierząc w słowa nastolatki poważnie
opowiadającej o czymś obcym mu i zbędnym do życia, ale jej silne wczucie się w
wypowiedź i emocjonalność, skłoniły go zapytania się o przyczynę jej ożywienia.
- Co w tym było złego?
- Zwiastuny Upadku, jakbyś nie wiedział Aronie,
są utożsamiane z tygrysami z ziem pradawnego lądu. Podobno są ciemne, czarne,
smoliste, niektóre mają jasne paski, ale wszystkie oznaczają jedno upadek ładu
i głód. – Oznajmiła z wyższością w głosie brzmiącym nade dorośle jak na jej
trzynastoletni umysł.
Zmierzyła osobę Arona, wyrażając głębokie
niezadowolenie jego brakami w podstawowych informacjach. Według dziewczyny to
każdy powinien wiedzieć, bowiem to tyczyło się głównie ich życia. Bestwoluty
zrodzone zostały z daru Pradawnego Lądu Szaleństwa i nastolatka widziała w tym
sens swojego istnienia, zatem zagłębianie się w historie o odległych ziemiach
sprawiały jej przyjemność i zarazem uczyły bycia lepszym sobą. Nie rozumiała,
dlaczego inni napromieniowani nie interesowali się tak wyspą, z której w
większości pochodzili.
- Rany, Lissa za dużo siedzisz w tych
książkach – burknął kolejny szesnastolatek, najwyższy z całej trójki z włosami
długimi i kręconymi, sięgającymi ramion i odznaczającymi się szatynowa barwą.
Szeroki nos zdobił jego okrągłą twarz, a oczy jasne, szare oprawiał gęsty
wachlarz rzęs, o które zawsze zazdrosna była Amy.
- Wybacz, chyba masz rację – Zgodziła się
bez protestów i naburmuszenia. Zrozumiała swój błąd i żałowała pochopnego
wypowiedzenia słów, które trzymać miała za zębami. Nie chciała uchodzić za
pannę wiedzącą wszystko i lepiej, mimo iż czasem się tak zachowywała, była w
stanie przyznać się do tego i okazać skruchę. - Też czuje to… przygnębienie,
chyba tak bym to nazwała. Może to powód mojego zdenerwowania. – Ostatnie zdanie
dodała ściszonym głosem, jakby obawiając się próby usprawiedliwienia swojej
złości.
- Jednak samochód nie przyjeżdża –
przypomniała ciemnooka dziewczyna, kierując wzrok w stronę ulicy z rzadka
uczęszczanej, tylko ciężarówka przemierzała te trasę raz w tygodniu. - Czyżby cesarz dał nowe rozporządzenia? „ A
teraz będziemy głodzić napromieniowanych, badania wykazały, że kiedy jedzą rzeczy
naszej produkcji złe mocne niszczą uprawy i psują, to co udało nam się
przetworzyć”. – Amy udała władczy ton cesarza, odchrząkując po paru słowach
chrypę powstała przez wymuszoną barwę. Daryl poklepał ją po plecach delikatnie,
ale dziewczyna odrzuciła gwałtownie jego rękę, grożąc mu palcem wskazującym, oczami wyrażając: nie waż się więcej tak robić.
- Faktycznie coś zgadza się z tymi
zwiastunami upadku. – Zauważył Aron, wymieniając znaczące spojrzenia z
jasnowłosą nastolatką. Ona uśmiechnęła się do chłopaka, sugerując mu, że lubi sposób
w jaki ją obserwuje, lubi jego oczy i piegowate policzki. Na moment jakby
zapomnieli, że są towarzystwie i pochłonięci w doglądaniu siebie zamilkli, a
cisza dla pozostałej dwójki okazała się męczącą chwilą; mdławą i nazbyt
przesiąkniętą uczuciem miłości.
- Bardzo możliwe – zaśmiał się Daryl,
próbując przywołać przyjaciół na ziemię. Sytuacja rozluźniała się szybko, kiedy
dwójka zakochanych otrząsnęła się z zatracenia w oczach jasnych i ciemnych. –
Ciężarówki jak nie było tak nie ma, to poważny zwiastun głodu!
- I bardzo śmieszny – rzekła zirytowana Mirabilissa,
zmieszana uczuciem zawisłym w powietrzu. Na ten czas nie odnalazła nikogo ani
żadnej rzeczy, którą mogłaby pokochać, podarowała wszystkie swoje afekty
negatywnej stronie, gdzie zmieniały się w złość i gniew; to one zazwyczaj
kierowały jej życiem. W całym chaosie jej wnętrza nie było miejsca na miłość. –
Myślcie sobie co chcecie. Ale ja wierzę w to.
Bestwoluty nie brały na poważnie słów
dziewczyny, uważali ją jeszcze za zbyt młodą osobę, nieprzystosowaną do
dziejących się wydarzeń i przykrej rzeczywistości ubezwłasnowolnienia. Niebieskooka
była dla nich niczym młodsza siostra, posiadająca swój świat, z którego jeszcze
nie wyrosła, ale Mirabilissa jak na trzynaście lat rozumiała dobrze i nawet za
wiele z czego nie zdawali sobie sprawy młodzi ludzie.
- Dzieciak z ciebie – rzekł Daryl, machając
ręką w wyraźne lekceważenia dziewczyny i jej przestróg; brzmiących
niedorzecznie i bajkowo.
- Tak sądzisz?! – Oburzyła się, fukając na
niego złośliwie i czerwieniejąc na twarzy napiętej i pokrytej grymasem
niezadowolenia. Szczerze nienawidziła traktowania jej w sposób nieistotny,
nieważny, niekonkretny, gdy uznawano ją za dziecko widzące zbyt jaskrawo
wydarzenia i sytuacje, tak naprawdę nieistotne. Mogła zgodzić się, że czasem
przesadzała, ale w większości uważała, że ma rację i wielokrotnie próbowała ją
udowodnić. – Zobaczysz, osiągnę więcej niż ty! A przynajmniej będę wiedziała,
kiedy wydarzy się coś złego, wystarczy znać się na symbolach…
- Dobra, skończymy, wyluzujesz się w końcu? –
Załagodził sytuację Aron, przykładając dłoń do ust dziewczyny, aby się nie
sprzeciwiła. - Bez spięć, ok?
- Niech ci będzie – zgodziła się, kiedy
wyswobodziła się z ucisku chłopaka. Nie miała siły na dalszą kłótnię, ta
atmosfera i przeczucie zabrały jej resztki z marnej energii, którą gnieździła w
sobie. Każdy z nich nie emanował dzisiejszego dnia radością ani ochotą na nic
konkretnego, jedynie rzeczy czynione co dzień i z przyzwyczajenia, zmuszały ich
do opuszczenia domów. – Idę, na razie…
- Nie chcesz z nami potrenować? – Zapytał
piegus, licząc na towarzystwo dziewczyny.
Odkąd zamieszkali wspólnie w obozie,
potajemnie spotkali się w rozległych podziemnych grotach, gdzie ćwiczyli swoje
umiejętności, jak to robiły wszystkie bestwoluty skupione w odizolowanych
miejscach na całym terenie Międzymorskiego Kobaltu. To solidarność i więź, jaka
niezaprzeczalnie łączyła nawet obce sobie osoby, motywowała ich do doskonalenia
siebie, doskonalenia sił nieprzeciętnego organizmu. Wszystkie bestwoluty
pragnęły zemsty, chociaż bez sprzeciwów czy buntów znosiły kolejne upokorzenia
władcy, szkoliły się wzajemnie, aby kiedyś stanąć naprzeciwko armii cesarza.
Aron tym bardziej pragnął, żeby osoba
Mirabilissy dołączyła do nich, bowiem nie często zjawiała się na treningach,
stroniąc od nich, jakby bała się ekspozycji sił. Dla nich była zwyczajnie słaba
i ślamazarna, co wytykali jej przy spotkaniach, ale to nie poprawiało nastroju
dziewczynie, nie zagrzewało do walki. Zrażona zaprzestała chodzić wspólnie z
bestwolutami z obozu i zagrzebała się w książkach, w nich szukając wyjaśnienia,
dlaczego nie radziła sobie tak dobrze jak inni?
- Pewnie nie może, bo musi nam udowodnić, że
w legendach piszą prawdę – zakpił, kręcąc z dezaprobata głową. Aron rzucił mu
ostrzegawcze spojrzenie, a chłopak uniósł brwi w zdziwieniu układającym się w
słowa; no co, których nie wypowiedział.
- Daryl, żebyś wiedział, ty ignorancie! –
Pokazała chłopakowi środkowy palec, uśmiechnęła się słodko i fałszywie, po czym
zwróciła się w stronę swojej drogi.
***
Rok 2006, Dystrykt Pałacowy
Kapitol, siedziba cesarza, od kilku dni
okupowana była przez mieszkańców protestujących i żądających zakończenia spraw
związanych z bestwolutami. Shown zaniepokojony spoglądał przez odsłonięte
delikatnie satynową zasłoną okno gabinetu, zastanawiając się co podburzyło tak
ludność Międzymorskiego Kobaltu? Napromieniowane dzieci z reguły zachowywały
się dobrze, owszem zdarzały się przypadki buntujących się osobników, ale były
to sporadyczne zdarzenia, nie miał zatem powodów do obaw, tym bardziej nie
powinni mieć ich mieszkańcy, a jednak coś leżało im na sercach.
Cornwell widział w tym spisek, plany
stworzone przez kogoś, mające na celu zrzucenie go ze stołka, odciągnięcie od
władzy absolutnej, którą zdobył w ciągu ostatnich paru lat. Ktoś zrozumiał, że
bestwoluty stały się dla cesarza dobrym sposobem do zarządzania mieszkańcami,
motywem, pretekstem i narzędziem do omamiania umysłów ludzi, potrzebujących
osoby prowadzącej ich przez trudności życia. Komuś najwidoczniej nie podobał
się typ władzy, jakim posługiwał się Shown i model państwa, jaki stworzył,
gdzie tylko on mógł czuć się komfortowo.
Mężczyzna odszedł od okna z ręką masującą
podbródek. Zazwyczaj gest ten oznaczał głębokie zamyślenie i rozważanie nad
wszystkim, co otaczało go i doprowadzało do szału. Zasiadł za biurkiem okrytym
chaosem niepoukładanych papierów, włączając uśpiony laptop, a oczom władcy
ukazały się czytane przed momentem pogróżki i zawiadomienia o jego rychłym
upadku na dno społeczeństwa, które sam stworzył.
Twarz Showna pobladła z bezsilności
ujawniającej się coraz śmielej w jego umyśle, walczącym z myślami o przegranej
władzy. Podkowy zakreśliły silne łuki pod oczami zmęczonymi o tęczówkach
błękitnych, ale jakby bez blasku i powiekach przymrużonych, nie potrafiących
trzymać się wysoko. Wyraziste kontury o pełnych policzkach wyostrzyły się w
nieprzyjemnym wyrazie i skóra wklęsła nadając podłużny kształt twarzy władcy,
teraz już bez majestatyczności i blasku młodego, lubiącego uwodzić mężczyzny.
Ciemne włosy, chociaż proste, tworzyły skomplikowane formacje nieładu, zakryte
były przez większość czasu kapturem czerwonej szaty, z którą nie rozstawał się
cesarz. Mężczyzna przymknął oczy i westchnął, wolno wypuszczając powietrze.
Gabinet spowity w półmroku oferował
mężczyźnie niepełną ciszę, zakłócaną przytłumionym dudnieniem ulicy pełnej protestujących
ludzi. Jasne ściany w brązowe wzory męczyły oczy po dłuższym na nie patrzeniu,
ale w większości zakryte wystawnymi meblami, tylko w nielicznych miejscach
ukazywały swoją pełną formę. Półki uginały się pod ciężarem książek, których to
Shown nie przeczytał ani razu, ale trzymał je ze względu na ojca, bowiem były
one jego dorobkiem, tym co kochał naprawdę. Cesarz, mimo iż nie dbał o nic, nie
potrafił od tak pozbyć się pamiątki po dawnym władcy.
Sam Cronwell nie przepadał za czytaniem i zdobywaniem
wiedzy poprzez te przedmioty, jak je zwał. Wolał sprzęt elektroniczny, gdzie
mógł słuchać o sprawach politycznych i sytuacjach ze świata, nie wytężając
wzroku przy wertowaniu zdań. Dla udogodnienia sobie czasu podczas odsłuchiwania
wiadomości, wstawił do gabinetu malowniczy barek i korzystał z niego w wolnych
chwilach od pracy. Chwil tych jednak było więcej niż mniej, a butelki z
alkoholem kończyły się w zawrotnym tempie uzupełniając jeszcze szybciej.
Cesarz poderwał się gwałtownie z
zajmowanego siedzenie i w sekundzie przemierzył dzielącą go odległość od mebla
uciech jego życia. Sięgnął po whiskey i szczodrze nalał sobie do szklanki o
grubym dnie, po czym obadał wzrokiem zawartość i dolał jeszcze uznając, że tyle
wystarczy mu do przebrnięcia kolejnych minut w gabinecie, zdającym się kurczyć i
go ograniczać, wypychać w głąb szaleństwa.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się niby
delikatnym, ale zdecydowanym ruchem. Osoba, która zawitała w tym miejscu, nie
była obca ani nie proszona i na jej widok Shown nie poczerwieniał od złości. Corbin
Maughan, wieloletni przyjaciel Cornwella, po objęciu przez mężczyznę władzy,
stał się jego prawą ręką, podporą w ciężkich sytuacjach, ale nie stracił tytułu
starego, dobrego znajomego, wciąż dobrze wypełniał tę rolę.
Corbin swoje długie jasne włosy zaczesywał
w kucyka, a ciało zbudowane przeciętnie ubierał każdego dnia w garnitur,
nadający mu należytego wyglądu na stanowisku jakie obejmował, mimo iż Shown
tego nie wymagał. Posiadał jasne oczy i zlewającą się z kolorem skóry oprawę
rzęs i brwi z daleka niemalże niewidocznych. Trójkątna twarz i okulary
spoczywające na wąskim, długim nosie kretowały postać Corbina na
intelektualistę i człowieka sukcesu. W pewnym sensie był taką osobą, chociaż cechowała
go podobna chciwość i przebiegłość co cesarza oraz egoistyczne myślenie o sobie
w mniejszym stopniu niż u Cornwella.
Maughan różnił się znacznie od
przyjaciela, ale łączyła ich skomplikowana więź, zamazująca dzielące ich
mankamenty. W Corbinie drzemały jeszcze zapędy do empatyczności wobec innych
ludzi i nachodziły go refleksje na temat zmiany państwa na to za czasów władzy
ojca Showna. Nie przeszkadzało mu, kiedy ludziom dobrze się żyło, jeżeli i on
miał święty spokój i dostatek. Niestety Cornwell zatracił się całkowicie w
myślach o dogadzaniu sobie, zapomniał kim naprawdę powinien być dla państwa, a
jednym jego sukcesem i zarazem klęską były śmiałe wyprawy na pradawny ląd, które przyczyniły się do jego problemów.
Cesarz jednym łykiem opróżnił zawartość
szklanki i z zadowoleniem zwrócił się w stronę przybyłego mężczyzny.
- Dobrze, że jesteś! – Rzekł, odkładając
pusty przedmiot i kierując się powrotem w stronę biurka, za którym przesiadywał
całe dnie, myśląc nad sposobem ratunku swojej władzy i tronu.- Nalej sobie co
chcesz i usiądź ze mną. Musimy omówić tę sprawę. – Oznajmił, wskazując ręką w
kierunku okna, gdzie rozprzestrzeniał się widok buntującego się miasta
przeciwko jego władcy.
- Właśnie
przyszedłem w tej sprawie – potwierdził Corbin, rezygnując z drogich trunków i
od razu zasiadając na krześle naprzeciwko przyjaciela, z miną poważną i smętną,
nie wróżącą luźnej a pouczająca rozmowę. Odchrząknął zwracając na siebie
zmęczone spojrzenie Showna i poluźnił krawat, zamierzając przejść do konkretów.
- To zaczyna wymykać się spod kontroli.
- Wiem, Corbin, ja to wszystko wiem, ale co
mogę zrobić? – Wzruszył ramionami, rozkładając bezradnie ręce na boki. Brwi
uniosły się do góry, nadając żałosny wyraz twarzy i czoło pobrużdżone
zmarszczkami, bardziej widocznymi w tej mimice, odkryło przez jasnowłosym
przybyszem bezsilne wnętrze władcy, chylącego się ku upadkowi. - Zdajesz sobie
sprawę czego oni ode mnie oczekują? Nie mogę tego zrobić…
- Może czas wziąć po uwagę, to że boją się
bestwolutów – Zauważył Maugha, próbując w delikatny sposób nakierować rozmowę
na temat, o którym od początku zamierzał mówić. - Plotki krążące o
napromieniowanych wcale nie stawiają ich w dobrym świetle, zrozum to.
- W dobrym czy nie dobrym, to nie jest ważne!
– Zagrzmiał Cornwell, któremu grunt pod nogami ustępował i bezdenna pustka
czekała tylko aż wpadnie w nią na wieki zapomniany i zhańbiony. Obawiał się
utraty władzy bardziej niż życia, bo czymże było życie bez dóbr i wygód? Dla
cesarza niczym, zwykła wegetacją, czego nie zamierzał doświadczyć. - Oni są
moją gwarancją na władzę absolutną, kiedy się ich wyzbędę, będę mógł śmiało
ustąpić z tronu, bo kto będzie się przejmował mną, kiedy nastanie spokój? Temu
państwu potrzebne jest zagrożenie!
- Zagrożenie jest potrzebne tylko i
wyłącznie tobie. – Przeciwstawił się słowom przyjaciela, kręcąc przy tym
znacząco głową, z miną przedstawiającą zawziętość w dążeniu do uzyskania
zamierzonego celu. - Ale nie mam ci tego za złe, to w końcu twój sposób na
życie. Ale może zmienił być coś w swoich postępowaniach? Wspomógł trochę
państwo, nie wyłącznie siebie? Może to jest jednak ten dobry sposób na władzę?
- Czego mi brakuje, no czego? – Shown
oderwał się od rzeczywistości, zanurzając w przemyśleniach o własnej osobie.
Słowa przyjaciela przeszły przez niego niezauważone, a w głowie pozostały
wyłącznie pytania tyczącego się jego osoby. - Jestem młodym i ambitnym władcą.
Mam dopiero trzydzieści lat, przede mną świetlana przyszłość, jeszcze tylko
mogę zrobić dla siebie, no i Międzymorskiego Kobaltu również…
- Zwołaj referendum dla wybranych przez
mieszkańców przedstawicieli z każdego dystryktu – Corbin nie wytrzyma
ignorancji ze strony Cornwella i uderzył porządnie o blat biurka, aby przywołać
do porządku roztargnionego władcę. Poskutkowało, zdziwione spojrzenie cesarza
spoczęło na zdecydowanej i pewnej siebie osobie Maughana. - Pokaż, że słuchasz
swój lud. Shownie, oni tego potrzebują, wyrozumiałego władcy!
- Masz racje, jak zawsze… – Oznajmił słabym
głosem, wciąż nie otrząsając się z szoku. Zwykły
doradca kieruje mną, co się porobiło z moją władzą? Pomyślał, ale nie
rozwodził się nad tym, bowiem Corbin był jego przyjacielem i to w nim Cornwell
pokładał swoje nadzieję, to w nim szukał oparcia, i otrzymywał je w sposób jaki
nie zawsze wydawał mu się odpowiedni, lecz nie burzył się. Nagle ożywił się,
jakby dopiero teraz dodarł do niego sens słów mężczyzny. - Muszę odbudować
swoją reputację, to klucz do sukcesu! Referendum dzisiejszego dnia o godzinie
szesnastej, zawiadom stacje telewizyjne.
***
Godzina szesnasta, referendum
Zjawiło się dwunastu przedstawicieli z
każdego dystryktu państwa, o klasach i zawodach różnych, nie zawsze
osiągających wysokie stanowisko czy znaczenie. Mieli być przedstawicielami
prostych ludzi i tacy właśnie ukazali się cesarzowi. Zaproszeni do wnętrza
Kapitolu, przebywali w sali konferencyjnej nie ugoszczeni w żaden sposób,
potraktowani bardziej niczym zwykli intruzi, za których niejako miał ich Shown.
Władca starał się być elokwentnym i
okiełznanym w słowach, niestety wielokrotnie użył określeń obraźliwych i
chamskich, nie przystających mu, jako cesarzowi i obniżających jego ocenę w
oczach mieszkańców. Zdawał sobie sprawę, że podupada, widział to w urażonych twarzach
ludzi zebranych wokół dębowego stołu, którzy jeszcze do czasu tego spotkania,
mieli go za człowieka godnego zaufania. Shown rozwiał ich ostatnie nadzieje i
zamkną przed sobą jedyną drogę do osiągnięcia sukcesu. Westchnął, w głowie
pojawiły mu się plany zrezygnowania, poddania się i ogłoszenia „odchodzę,
róbcie, co chcecie, mnie to już nie dotyczy”. Corbin wyczuł zakłopotanie
przyjaciela, dlatego postanowił interweniować.
- Wybaczcie, drodzy mieszkańcy
Międzymorskiego Kobaltu – zaczął, powstając z zajmowanego miejsca w rogu
pomieszczenia, po prawej stronie od fotelu Cornwella. Poprawił garnitur i
wygładził krawat, jasne włosy spięte w kucyka zsunęły się z ramienia. – Cesarz
jest poruszony tą sytuacją, podobnie jak wy. Jak widać jest on człowiekiem,
którego również ponoszą nerwy, ale nie oburzajcie się. To czas, aby wszystko
ustalić i dojść do porozumienia.
- Człowieku! – Warknął gruby mężczyzna z
łysiną na czubku głowy i wąsami gęsto obrastającymi bladą skórę. Był
przedstawicielem dystryktu dziesiątego, wiejskiej siedziby rolników i hodowców
zwierząt, Terytorium Wiejskie, gdzie posiadał swoje własne pole i rozległe pastwisko dla krów. Przekrwione,
mętne oczy wybałuszył wściekle i złe spojrzenie padło na Corbina, próbującego
uratować sytuację. - Od godziny mówimy wam, że chcemy całkowitej eksterminacji
tych pasożytów!
- Spokojnie, bez nerwów i niepotrzebnych
słów. – Blondyn uniósł ręce, dając znak, aby mężczyzna spuścił z tonu. Kropelki
potu ujawniły się na twarzy Maughana, spływając wolno i nieprzyjemnie po ciele.
Ciemne okulary spoczywające na nosie zsunęły się w dół po wilgotnej skórze, ale
nadal dobrze ukrywały za ciemnymi szkłami oczy mężczyzny, znane jedynie
Shownowi. - Nie jesteśmy w stanie wykonać tego bez naruszenia praw. Mamy
przestrzegać wasze prawa, ale są mieszkańcy, którzy postanowili pozostać ze
swoimi dziećmi. Zabijając je, złamiemy ich prawa, czyli też wasze prawa.
Uszanujcie wolę innych.
- To nie żadne dzieci! – Zaprotestowała
kobieta piskliwym głosem drżącym od strachu, że odważyła się włączyć do
dyskusji. Młoda mieszkanka dystryktu piątego, mieszkalnego. Kamienna Zabudowa, w którym prowadziła
zwyczajne życie wraz z rodzicami, gdzie uczęszczała do pobliskiego liceum, przełknęła głośno ślinę, zorientowawszy się, że zapadła cisza, a oczy zebranych padły na nią. Krótko
ścięte ciemne włosy przylegały dobrze do ciała, a czoło zakrywała grzywka
ściętą w formie łuku podobnie lśniąca i gładka, ściśle stykająca się ze skórą.
To nadawało dziewczynie niecodziennego wyglądu, chociaż uroda nie zwalała z
nóg, było w niej coś fascynującego, co skutecznie przykuło wzrok cesarza.
- Proszę nie osądzać tego w taki sposób –
Corbin zwrócił się do dziewczyny uprzejmie, nie pokazując po sobie złości, ale
ona jakby ją wyczuła i spuściła wzrok, milknąc i wsłuchując się wyłącznie w
wypowiedzi innych. Mężczyzna westchnął dyskretnie, a resztę swoich słów
skierował do całości. - Dla tych ojców i matek, którzy pozostali ze swoimi
córkami i synami, to są osoby, za które pewnie oddaliby życie.
- My domagamy się bezpieczeństwa! – Odezwał
się przedstawiciel dystryktu Ula oznaczonego numerem szóstym. Biznesmen w silne
wieku, zadbany i ubrany zanadto odświętnie, wręcz przesadnie pokazując swoją znaczną
pozycję, lecz nie należał do światowej ligi osób Ula. Był przeciętnym
przedstawicielem ludzi żyjących w obrzydliwie bogatym dystrykcie, posiadał
swoją własną aptekę z certyfikatem i zezwoleniem na sprzedaż produktów z wyrobu
szafirordzy. Jednakże interes nie szedł za dobrze mężczyźnie, bowiem odkąd
pojawiły się bestwoluty mieszkańcy Ula z nieufnością patrzyli na kamienie.
- Czy nie jesteście bezpieczni? – Zapytał
Corbin, poprawiając już któryś raz z rzędu zsuwające się okulary. Przedmiot ten
dodawał mu odwagi, myśl że nikt nie spogląda mu prosto w oczy, pozwalała
wyluzować się Maughanowi i wpasować w sytuację. Nie obawiał się wysnuwać
wniosków i przeciwstawiać się rzucanym argumentom wydających się być sensownymi
słowami. Dyskusja szła Corbinowi znacznie lepiej niż Shownowi robiącemu takie
rzeczy na co dzień. - Obozy są oddalone od miast, żaden z was od dwóch lat nie
widział wolnego bestwoluta, w czym problem?
- W ich promieniowaniu – Wyjaśniła kobieta z
włosami ciemnymi, przeplatanymi siwymi pasmami, spiętymi w koka. Zimny wyraz
twarzy i głos o niskim tonie zawracały w umyśle, i sugerowały błędnie, że
mieszkanka dystryktu dziewiątego, przemysłowego, Fabryczna Przystań, zna się na rzeczy i doskonale wie
o czym mówi. W rzeczywistości była tylko koordynatorką w firmie swojego męża, a
o wydarzeniach i samych bestwolutach informacje czerpała z gazet, nie
zastanawiając się więcej nad całym sensem ostatnich wydarzeń. - Udowodniono, są
przypadki. Podobno wciąż będą rodzic się dzieci bestii, bo samych bestwolutów
jest za dużo na obszarze takiego państwa!
- To zapewne są pomówienia. – Wtrącił się
cesarz, oszołomiony i zaskoczony tym, co kobieta przed momentem wyjawiła.
Zetknął się z wieloma plotkami o bestwolutach jako symbolach końca czy
bestiach, których istnienie zniszczy ludzka rasę, słów tych nie brał na
poważnie, nie posiadał żadnego argumentu, który skłoniłby go do zgodzenia się z
teoriami. Ale usłyszany przed momentem dowód na szkodliwość napromieniowanych
dzieci, wzbudził we władcy lęk, to był faktyczny powód strachu ludzi przed
zmutowanymi istotami, powód rozwiany przez kogoś, powód skutecznie rujnujący
jego władze. Ten spisek został skierowany
przeciwko mnie…
- Nie możecie nam udowodnić, że te
stworzenia nie są szkodliwe – zauważyła kobieta z dystryktu siódmego. Jej
delikatny uśmiech na twarzy; bladej, bez witalności, zdawał się być obelżywym malunkiem
napinającym pozbawione sprężystości policzki; wiotkie i opadłe. Prosta sylwetka
nazbyt wymuszona, prawdziwie nienaturalna i niewygodna, dodawała kobiecie klasy
i powagi. Wzbudzała szacunek, a surowym spojrzeniem nakazywała uległości nawet
u samego cesarza. Tacy właśnie byli mieszkańcy dystryktu siódmego, niemal ogarnięci
szałem na temat swojej wyższości ponad wszystkim, sobie przypisywali odkrycie
cennych właściwości szafirordzy.
- W druga stronę to też działa - Shown
przeniósł wzrok na zebranych. Pewne
spojrzenie wodziło po twarzach mieszkańców w nadziei, że poddadzą się, że
odpuszczą dążenie do celu, że uświadomią sobie kto jest władzą w tej sali.
Próbował utrzymać siłę i zdecydowanie, jednak oczy drżały i lśniły od
bezsilności. - Brak dowodów z waszej
strony.
- My mamy dowody! – Zawołał łysiejący
mężczyzna, unosząc groźnie rękę do góry, zaciśniętą w dużą, szeroką pięść,
zataczają okręgi w powietrzu, jakby wymachiwał niewidocznym narzędziem. Ponownie poczerwieniał na twarzy przejęty
sytuacją, w której żadna ze stron ustąpić nie zamierzała. Podatny na słowa
innych uwierzył we wszystkie brednie, jakie ktoś powiedział mu rzekomo w
tajemnicy. Tajemnicy tej utrzymać za zębami nie miał, a przeznaczeniem jego
było rozdmuchanie wszystkiego w dystrykcie dziesiątym. Uczynił to z rezultatem godnym intryganta. - Nowe dzieci, które urodziły się bestiami.
- To niemożliwe! – Powiedział Shown, ale
słowa te skierowane bardziej do niego samego, dodarły również do zebranych,
zirytowanych postawą cesarza. Jedni prychnęli złośliwie, inni uśmiechnęli się
pogardliwie do władcy. Mężczyzna usłyszał wianuszek szeptów, słów mówionych w
ukryciu przed nim, słów oczerniających go, uznających za niegodnego władzy po
ojcu. Podupadł, właśnie stał się mniejszy niż najmniej warty obywatel jego
państwa. Musze zrobić coś... Bez władzy
nie mam po co żyć. Musze zrobić coś. - Dobrze, dobrze. Żądacie zabicia
bestwolutów...
- Tak, to są nasze roszczenia, nasze prawa i
bezpieczeństwo. – Spokojnie przytaknął milczący dotychczas mężczyzna. Mieszkaniec
dystryktu drugiego: Ekologiczna Równowaga,
zajmował się ochroną lasów i ratowaniem niszczonych przez człowieka terenów
naturalnych zielonych. W wyprawach na pradawny ląd nie widział nic dobrego, a
napromieniowane dzieci były dla niego zwykłym wynaturzeniem, karą dla ludzi,
którzy dopuścili się dewastacji miejsca, mającego pozostać po za zasięgiem
człowieka. Obawiał się tego kim były bestwoluty i mimo iż znajdowały się poza
zasięgiem miast, nie czuł komfortu na myśl, że parę kilometrów dalej znajduje
się obozowisko pełne dziwnych istot.
- Kierując się waszymi prawami, czyli
prawami mieszkańców Międzymorskiego Kobaltu – Cornwell otrząsnął się, zbierając
porozrzucaną wokół osobowość władcy, rozerwaną przez argumenty ludzi zebranych.
Wymierzył sobie w myślach cios i ustawił do pionu, nakazał ubrać maskę cesarza;
silnego, nieulegającego wojownika, do którego należało ostatnie słowo. - Mogę
pozwolić jedynie na zabicie bestwolutów, którzy zostali porzuceni przez
rodziny, a ich opieka przypadła nam, władzom. Więcej nie mogę zrobić, świat
patrzy na nas i osądza. To jedyna rzecz jaką mogę zrobić teraz dla was. Musicie
uszanować tę decyzję.
- Czy przystajecie na te warunku? – Corbin
pragnąc zakończyć referendum, szybko zadał zebranym pytaniem, nim padły
jakiekolwiek słowa protestujące. Shown w duchu dziękował mu za ten gest, sam
nie miał siły do toczenia kolejnych dyskusji, a postawienie mieszkańców przed
konkretnym wyborem, wydawało się dobrym posunięciem. W końcu co więcej mogli
ustalić podczas tego spotkania? Cornwell czuł, że to spodoba się ludziom, że
zobaczą w tym sens, a przede wszystkim pojmą, że to zgodne z prawem, ich prawem,
na które tak gorliwie się powoływali. Każda ze stron, w tej decyzji podjętej
przez cesarza, miała swój sukces. Mieszkańcy mogli odczuć ulgę, bowiem wiele
bestwolutów zostanie zabitych w najbliższym czasie, za to Shown nadal w rękach
dzierżyć będzie życia wielu napromieniowanych dzieci. Władza powraca w chwale do mnie. Pomyślał.
- Ja mogę się zgodzić – Odparła dziewczyna o
lśniących, ciemnych włosach z dystryktu mieszkalnego. Dla niej było wszystko
jedno, pragnęła tylko zakończyć to dłużące się i nużące spotkanie. Nie
rozumiała co w ogóle tutaj robi, dlaczego kazano jej podejmować tak niegodziwe
decyzje, w końcu sama była niedojrzała, nieletnia, zachowaniem podobna do
bestwolutów. Nie chciała, aby przez jej słowa ktoś zginął, czuła się podle,
dlatego zgodziła się na takie warunku. To
lepsze niż mieliby zginąć wszyscy. Przekonywała siebie. Wybrali ją, kiedy
szła spokojnie ulicą, nie zgodziła się w pierwszej chwili, lecz nie miała wówczas prawa do
przeciwstawiania się decyzji podjętej odgórnie. Mieszkańcy dystryktu również nie cieszyli się z wyboru,
ale skutecznie nakazali dziewczynie mówić, że istoty te są złe, że to nie
ludzie, a bestie, muszą zginąć.
Reszta siedziała w ciszy, ich nieobecnych wzrok skazywał, że rozmyślają nad korzystnością warunków postawionych przez cesarza. Kilka porozumiewawczych spojrzeń i jednogłośnie jedenastu mieszkańców przystało na decyzję Showna.
Reszta siedziała w ciszy, ich nieobecnych wzrok skazywał, że rozmyślają nad korzystnością warunków postawionych przez cesarza. Kilka porozumiewawczych spojrzeń i jednogłośnie jedenastu mieszkańców przystało na decyzję Showna.
- Wspaniale! Dzisiejszego dnia o godzinie
dwudziestej zostanie ogłoszone rozporządzenie dotyczące eksterminacji
osieroconych bestwolutów. – Zawołał mężczyzna, powstając energicznie z
zajmowanego miejsca. - Dziękuję za spotkanie.
Dlaczego mi nie powiadomiłaś mnie o nowym opowiadaniu. Przecież wiesz jak bardzo lubię twoje opowieści. Mogłaś mi powiedzieć w spamie, że ukaże się nowe dzieło. Teraz to już nie bo sama się dowiedziałam i wiedz, że mam zamiar to przeczytać. Bogowie Szaleństwa.... Ciekawy i interesujący tytuł. I kolejny który mam zamiar przeczytać. Tylko proszę cię następnym razem powiadom mnie nie tylko o rozdziałach, ale i o twoich nowych dziełach.
OdpowiedzUsuńChciałabyś żebym wstawiał twoje notki na blogu?
OdpowiedzUsuńChodzi w nim o to, że jak ktoś zgłosi swojego bloga to będę wstawiał jego notki na blogu.
Dzięki temu inni będą widzieć co napisałaś a ty co napisali inni wchodząc tylko a jednego bloga,
jeśli Ci się jakaś notka podoba, to możesz kliknąć na link i wejść na bloga.
Zgłoś się tutaj (pamiętając o regulaminie): szafa-blogowa.blogspot.com
Witam, chciałabym nominować Cie do Liebster Blog Award. Więcej informacji:
OdpowiedzUsuńhttp://hp-po-drugiej-stronie.blogspot.com/2013/07/liebster-award-ii.html
Witam, z tej strony Lena z Ostrza Krytyki. Chciałam powiadomić, iż Estrella przeszła na urlop nieokreślony z powodu problemów z internetem. Chciałam zapytać, czy zamierzasz czekać na ocenę od Estrelli? Jeśli nie, prosiłabym o napisanie do kogo miałbybyć przeniesiony blog. Jeśli tak, chciałabym o tym wiedzieć. Prosiłabym o napisanie swojej odpowiedzi w stronie "Kolejka".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Witam, z tej strony Lena z Ostrza Krytyki.
OdpowiedzUsuńz przykrością powiadamiam, iż wystawiłam odmowę Twojego bloga z powodu jego przeterminowania. Robię to bez wcześniejszej informacji, gdyż pisałam jeden komentarz, na którego nie otrzymałam odpowiedzi.
Pozdrawiam